Patagonia = wiatr, wiatr = Patagonia :)

Wiatr był moim nieodłącznym towarzyszem wyprawy po Patagonii. Zawsze był ze mną, przez cały czas. Czasem wiało lżej, czasem mocniej, a czasem tak, że nie dało się iść, ale zawsze wiało. Wydaje mi się, że nic mnie tak nie męczyło jak ten cholerny wiatr. Całe szczęście, że miałam odpowiedni ubiór to nie przewiewało mnie do szpiku kości.

Najsilniejszy wiatr napotkałam ostatniego dnia wędrówki w Torres del Paine, kiedy szłam szlakiem do lodowca Grey. Dobrze, że tego dnia również wędrowałam z parą Amerykanów bo mogłabym gdzieś odlecieć. Kiedy wchodziliśmy na wzniesienia podmuchy były tak silne, że próbując iść pod wiatr nie mogliśmy w ogóle się ruszyć, a czasem też spychało nas do tyłu. Wtedy łapaliśmy się i kryliśmy jedno za drugim. Ten dzień był strasznie wykańczający, właśnie przez wiatr. Można by pomyśleć, że skoro wiatr w jedną stronę wiał nam w twarz to z powrotem, idąc z wiatrem, będzie nam łatwiej. No i znowu nic bardziej mylnego. Jak wracaliśmy z wiatrem to musieliśmy nie dość, że uważać jak schodzimy na stromych zboczach to dodatkowo walczyć z wiatrem, żeby nas nie zwiał. Było to bardziej niebezpieczne niż te podmuchy rano.

Wietrzna aura Patagonii nie dała o sobie zapomnieć aż do samego końca mojego wyjazdu. Kolejnym razem (ale nie jedynym), kiedy wiatr dał mi mocno popalić, tak że już miałam dosyć wszystkiego, był w Puerto Natales. To był mój trzeci raz kiedy odwiedziłam to miasteczko. Przyjechałam do Puerto Natales około godziny 11, od razu poszłam do hostelu odnieść bagaż i wyruszyłam na kilkugodzinny spacer po mieście. Wiało nie do wytrzymania. Próbowałam iść normalnie, próbowałam walczyć z podmuchami, próbowałam nie zwariować i w pewnym momencie usiadłam na ławce i stwierdziłam, że już nie mam siły do tego wiatru. Wiało przez 3 tygodnie mojej podróży, wiało ciągle i wszędzie. Tylko chwilami napotykałam oazy bez wiatru, ale szybko taka cisza się kończyła. Bywało też tak, że silny wiatr zrywał się w ułamku sekundy i wiał jak szalony przez godzinę, a potem wracał do lekkiej bryzy. Tak siedząc na tej ławce w Puerto Natales pomyślałam, że już się poddaje i niech wieje, niech już mnie wymęczy tak doszczętnie na sam koniec. To był moment kiedy nie miałam siły nawet myśleć o tym, że tak wieje. Całe szczęście, że wiatr nie zepsuł mi miłych wspomnień z wyjazdu, a powiem wam, że nie raz dobijała mnie ta wietrzna aura Patagonii. Poniżej zdjęcie pomnika wiatru w Puerto Natales. Patagoński wiatr doczekał się pomnika 😁😁 To pomyślcie ile i jak tu wieje, że postawili pomnik…

Pomnik wiatru w Puerto Natales
Pomnik wiatru w Puerto Natales
Wywiana ja z lodowcem Grey w tle.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *