Puerto Natales – kolorowe domki i spokojna atmosfera

Zacznę od tego, że do Puerto Natales mogłam dojechać na dwa sposoby. Mogłam kupić bilet na autobus z Punta Arenas lub spróbować złapać stopa. Nie miałam nic zaplanowane, więc rano kiedy moja hostka (Kolumbijka) spytała czy podwieźć mnie na dworzec czy na drogę, gdzie będę mogła łapać stopa, po chwili zastanowienia, odpowiedziałam – czas zaszaleć, jedziemy na stopa 😀 Był to pierwszy raz w życiu, kiedy sama łapałam stopa. Sporo osób się zatrzymywało, ale wszyscy jechali nie tam gdzie ja. Po 1,5 godziny w końcu podjechał samochód, który wydawał mi się podejrzany, bo cofał w moim kierunku jakieś 200 metrów. No, ale w końcu podeszłam do niego i na szczęście było to małżeństwo z dzieckiem i jechali do Puerto Natales. Po chwili rozmowy okazało się, że… są to Polacy 🙂 Wyobrażacie sobie jakie trzeba mieć szczęście, żeby w Patagonii na drugim końcu świata łapać stopa po raz pierwszy i zatrzymują się Polacy? No ja się cieszyłam bardzo, zwłaszcza, że byli bardzo przyjaźni i zatrzymaliśmy się po drodze na regionalne jedzonko. Podwieźli mnie do centrum, a sami po szybkich zakupach pojechali dalej, na camping w Torres del Paine.

Puerto Natales jest bazą wypadową wycieczek i wypraw do Parku Narodowego Torres del Paine, czyli największej atrakcji chilijskiej części Patagonii. W parku można zobaczyć góry, jeziora i to co najpiękniejsze, lodowce te mniejsze i te potężne. Popularne są jednodniowe wycieczki z Puerto Natales do parku, ale ja zdecydowałam, że chce zobaczyć więcej i poczuć prawdziwą przygodę. W Torres del Paine jest wiele szlaków pieszych, ale dwa są określane jako te najbardziej spektakularne i wymagają kilku dni chodzenia. Są to szklak O trek i W trek, który jest częścią tego pierwszego. Myśląc o Patagonii, nie wyobrażałam sobie, żeby nie zobaczyć słynnego Torres del Paine. Tylko, że nie miałam pojęcia co mnie tam czeka. Poczytałam trochę o szlakach, ich długości, o tym jak się przygotować i co zabrać, zdecydowałam, że przejdę szlak W trek (ten zaznaczony na mapie żółtą linią).

To właśnie trekking w parku był jedyną planowaną atrakcją, ponieważ musiałam zarezerwować miejsca na campingach na trasie. Początkowo chciałam przejść szlak z zachodu na wschód, jednak kiedy w styczniu zaczęłam szukać wolnych terminów na campingach, okazało się, że większość jest niedostępnych. Musiałam zmienić plan i przejść szlak ze wschodu na zachód i zdradzę wam już teraz, że ta zmiana była jedną z najlepszych rzeczy jaka mi się przytrafiła. Podczas wyjazdu dowiedziałam się też, że miałam niesamowite szczęście, że udało mi się w styczniu zarezerwować trzy noce pod rząd w tych campingach, na których spałam. Okazało się, że campingi w parku są już na kilka miesięcy przed zarezerwowane i zazwyczaj zostają pojedyncze terminy, z których nie da się nic zaplanować. Żeby na spokojnie przejść trasę W trek fajnie jest zarezerwować 3 lub 4 noce na campingach, które są wzdłuż trasy, a nie musieć z jednego wyruszać codziennie i do niego wracać. Kolejnym problemem z rezerwacją jest to, że campingi należą do dwóch różnych firm i trzeba sprawdzać równocześnie na dwóch stronach i to jeszcze różne campingi, generalnie jest z tym zabawa, ale jak zawsze warto się chwilę pomęczyć, żeby potem spełniać swoje marzenia. Ja zarezerwowałam miejsca na campingach: Central – pierwsza noc, Frances – druga noc i trzecia noc na Panie Grande (zaznaczone na niebiesko na mapie). Podsumowując rezerwacje, to przed wylotem miałam określony termin trekkingu w Torres del Paine i opłacony hostel na jedną noc w Puerto Natales, skąd dojechałam do parku i tyle tylko było z góry zaplanowane.

Torres del Paine trasa W trek, którą przeszłam.
Torres del Paine – trasa W trek, którą przeszłam.

W Puerto Natales czułam się bardzo spokojna i szczęśliwa. Atmosfera tego miasteczka przemawiała do mnie. Czytając wcześniej o tym miejscu spotkałam się raczej z niepochlebnymi opiniami, a dla mnie to było super miejsce. Jednakowa zabudowa, kolorowe domki, spokój, sporo podróżników, ale nie było tłoku i czuło się klimat przygody. Jest tam bardzo dużo hosteli, sklepów ze sprzętem do trekkingu i knajpek, gdzie można zjeść i wypić. Zwiedzając Puerto Natales po raz pierwszy (byłam tam 3 razy), natknęłam się na pub z piwem kraftowym. Była piękna pogoda i miałam niesamowicie dobry humor, dlatego zdecydowałam się na jedno piwko. Popijając dobre piwko usłyszałam nagle swoje imię. Byłam w szoku jak zobaczyłam, że woła mnie Amerykanin, który siedział obok mnie w samolocie z Santiago de Chile do Punta Arenas. Siedział ze swoimi córkami, z którymi przyleciał na urlop, zaprosili mnie do siebie i tak posiedzieliśmy i pogadaliśmy trochę. Po raz kolejny nie mogłam uwierzyć jakie to mam szczęście, jaki świat jest mały i jak to los mi sprzyja 🙂

Drugi raz w Puerto Natales byłam tylko chwilę, w zasadzie to na kilka godzin. Po 4 dniach w Torres del Paine wróciłam na jedną noc, przespałam się w hotelu i z samego rana następnego dnia już jechałam do El Calafate, ale o tym napiszę później. Teraz będzie o moim ostatnim pobycie w Puerto Natales, który był najlepszym zakończeniem podróży jaki mogłam sobie wyobrazić. Tutaj najlepiej wkleję wpis z aplikacji:

„What a nice end of the trip… – Cóż za dobre zakończenie podróży 😍😍😊😊

Znowu nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że życie jest piękne kiedy podąża się za swoim sercem i podejmuje się spontaniczne decyzje. Nawet nie wiecie jak się cieszę i jak bolą mnie policzki od śmiania. Przedwczoraj kupiłam bilety do Puerto Natales bo nie chciałam zostać w Punta Arena, czułam, że tam tylko się zdołuje i nie będę wiedziała co ze sobą zrobić. W Puerto Natales wczoraj tylko chodziłam i cieszyłam się widokami. Taki lekki relaks (pomijając wiatr). Chciałam iść gdzieś coś zjeść wieczorem, ale już byłam wymęczona i kupiłam tylko po drodze owoce, jakiś mus, piwo i wróciłam do hostelu. W salonie siedział już mój jedyny współlokator. Przyszykowałam swoją owocową kolację i dołączyłam do niego. Rozmawiało nam się super, graliśmy też w karty i tak do … hmmm 3 w nocy. Nie mogliśmy się nagadać. Mój współlokator to Belg, który ma na imię Maarten (hehe 😁 jak ta wyspa na Karaibach). Rano musieliśmy opuścić hostel do 10, więc od tego czasu, aż do17 do odjazdu mojego autobusu do Punta Arena łaziliśmy po mieście, poszliśmy na gorącą czekoladę, żeby mieć gdzie pograć w karty, zrobiliśmy zakupy na lunch i zrobiliśmy go na ławce w skwerku w środku miasta 😊 Generalnie uśmiałam się co nie miara i spędziłam ostatnie dwa dni w najlepszy sposób jaki mogłam sobie wyobrazić po tym jak byłam przygnębiona tym, że mam 2 dni, z którymi nie wiem co zrobić. Spontaniczną decyzją było kupienie biletów do Patagonii, spontanicznych było sporo moich decyzji tutaj, w tym ta o pojechaniu do Puerto Natales i wiecie co? Kocham spontaniczne decyzje 😍😍😍😍 No nie mogę tu nie wspomnieć o spontanicznej decyzji złożenia wniosku o staż na myśliwego, to było szokiem, ale ile teraz daje mi zadowolenia i satysfakcji.

Mega uśmiechnięta i szczęśliwa odjeżdżam z Puerto Natales i jestem już trochę gotowa, żeby wyjechać z Patagonii (wrócić do domu), chociaż czuje, że chciałabym podróżować dłużej…”

Miasteczko Puerto Natales pozostanie w mojej głowie na długo. No i po raz kolejny upewniłam się, że nie można polegać na opinii innych. Oczywiście powinno się poczytać o miejscach, które chcemy zobaczyć, ale nie sugerować się opiniami bo każdy może mieć inne odczucia do odwiedzanych miejsc. Ja polubiłam bardzo Puerto Natales, a inni szybko z niego uciekają, tak jak ja uciekałam z Punta Arenas.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *