Punta Arenas, początek wyprawy

Niedługo przed wyjazdem do Patagonii poznałam nową aplikację podróżniczą – Polarsteps, oczywiście postanowiłam ją wypróbować. Powiem, że sprawdziła się bardzo fajnie i będę z niej korzystać przy następnych wyjazdach. Umieszczałam w niej zdjęcia i relacje z podróży, automatycznie oznaczały się miejsca gdzie byłam i powstała z tego mapa mojej podróży. Dla mnie to jest super pamiątka, a dla wszystkich, którzy obserwowali mój wyjazd przez aplikację to było źródło informacji o tym, gdzie jestem i co robię. Na pewno wiele z wpisów z tej aplikacji użyję teraz na blogu, będę je umieszczała w cudzysłowie. W końcu przemyślenia takie na żywo są lepsze, niż wspomnienia już po powrocie do domu.

„Lubię loty międzykontynentalne. Mają coś w sobie. Wsiadając mijasz ludzi każdej nacji, potem lecisz z nimi przez kilka – kilkanaście godzin i jedno co was łączy to wspólne miejsce docelowe. Jest cisza, jest spokój, większość czasu śpisz, czytasz lub oglądasz filmy, podają niezłe jedzenie, a na sam koniec patrzysz z góry na inny kontynent. Tym razem mogłam obserwować Andy, które wynurzają się z nad chmur. Piękny widok, aż nie chce się wysiadać 😊😍 Witaj po raz pierwszy Ameryko Południowa!!!”

To mój wpis z samolotu z lądowania w Santiago de Chile, lecąc z Madrytu. Kiedy teraz myślę o takim locie mam w głowie myśli zupełnie inne, niestety związane z wirusem i tym, że latanie może się zmienić. Nie wiem co będzie i nie będę się tu skupiać nad globalnymi zmianami bo mam nadzieję, że życie wróci do normalności i to starej normalności, a nie tej nowej, po kornawirusowej.

Podróż po południowej części Chile i Argentyny, była moją pierwszą wizytą w Ameryce Południowej. Dodatkowo, była to podróż na koniec świata. Myślę, że każdy ma taki swój koniec świata i moim właśnie od zawsze była Patagonia. Do tej pory nie mogę się nadziwić jak długo nie mogłam uwierzyć w to, że jestem w Ameryce Południowej, że doleciałam do Patagonii, że jestem tam sama i że słońce świeci na północnej części nieba. Hehe 😀 tak, ja geografka, nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Długo miałam wrażenie, że niebo wschodzi na zachodzie, a zachodzi na wschodzie 😀 Znać teorię, a zobaczyć coś w rzeczywistości to dwie różne rzeczy. Podobnie miałam z lodowcami. Uczyłam się o nich dużo, ale nie spodziewałam się, że w realu wyglądają tak fenomenalnie. Dobrych kilka dni od przylotu chodziłam i nie mogłam się nacieszyć tym gdzie jestem i co robię. Tylko dwa pierwsze dni, które spędziłam w Punta Arena nie były w pełni radosne. Miasto to ma coś w sobie, co mnie zniechęcało i przygnębiało. Takie myśli mnie tam dopadały.

„Siedzę sobie na drugim końcu świata na punkcie widokowym, oglądam panoramę miasta, podjadam winogrono i myślę sobie… co ja tu robię?

Hmm…

Chyba dlatego, że tak bardzo jak nie lubię samotności to równie mocno, albo i bardziej kocham przygodę, podróże, nowe miejsca i te niesamowite widoki, które na mnie czekają 😊”

W Punta Arena spałam u Kolumbijki, która okazała się bardzo sympatyczną i pomocną hostką, nocowałam u niej także przed samym wylotem do domu. Będę miło wspominać czas spędzony w jej domu i z nią. To chyba jedyne dobre wspomnienia jakie mam z tego miasta, a no może jeszcze dobre piwo kraftowe. W Patagonii generalnie mają bardzo dobre piwa kraftowe. Po Punta Arenas w zasadzie to tylko spacerowałam i nic poza tym. Cieszyłam się jak trzeciego dnia mogłam już jechać dalej, do Puerto Natales.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *